Bańdzioch - "kompletne dno"



foto. © Ewa Wójcik - No to w dół (z tyłu górny otwór Bańdziocha)    Między niedzielą a wtorkiem roku pańskiego bieżącego zdeptałem stopami wszystkie siedem den Kominiarskiego Bańdziocha ... ale od początku.
Po odbyciu kursu w 1995 roku, moją pierwszą samodzielną akcją jaskiniową w Tatrach było wejście do Bańdziocha. Razem z Marcinem Prucem i Martą Salamon przez dolny otwór udaliśmy się na VII Dno drogą klasyczną tj. przez Studnię z Czaszką. Pobyt w jaskini zamknął się w 11 godzinach i podobno było to trzecie przejście po odkrywcach i drużynie Anny Antkiewicz. Do dzisiaj twierdzę, że Zacisk z Brzytwą jest najtrudniejszym w jaskini.
Inną ważną dla mnie akcją było samotne przejście w sierpniu 1996 r. Jaskini Koziej do obu den, z częściowym poręczowaniem do II Dna - ok. 520 m deniwelacji. Wizyta zamknęła się w 12 godzinach (18 godz. od wyjścia do powrotu na bazę). Od tego czasu zacząłem myśleć o podobnym przejściu Bańdziocha.
Plany te do niedawna wyraźnie wskazywały na technikę sznureczkową, lecz perspektywa plątania się w 0,5 km repa jakoś mnie nie pociągała. Sytuacja się zmieniła po kontrolowanym zakupie 300 m liny 8 mm. do naszego klubu. Integralne przejście siedmiu den Bańdziocha stało się realne.
foto. © Ewa Wójcik - Nie będzie dupozjazdu     W niedzielę 1 grudnia 2002, ok. 7 rano wychodzę do jaskini uzbrojony w zezwolenie i wewnętrzny imperatyw. Pod górnym otworem jestem przed 10. - śniegu brak. O 11:10 wchodzę do jaskini. Mimo tylko jednego wora (!) tempo nie jest mistrzowskie - Bazylikę osiągam o 13. Najpierw zamierzam dotrzeć do den, których nie znam, czyli II, VI, a w dalszej kolejności IV. Na szczęście liny szybko wychodzą z wora, a droga jest logiczna. Progi Płytowe - sama przyjemność, a tu Rezonator ! Górą ? - nie, no to dołem - też nie ! Aaa, tu cię mam - środkiem ! Szalone cioranie, cioranie, Płetwa, byle się nie wdupić w odboczki i o 16:15 jestem przy Syfonie KKTJ. Nazwa dłuższa niż ta kałuża.
Bazylikę osiągam o 19:20, jeżeli tak dalej pójdzie to nie zmieszczę się w czasie alarmowym. (Już wiem, że nie mam ochoty iść na VII Dno drogą klasyczną.) Gotowanie, przepakowanie wora i do Lazaretu. Tu porzucam zbędny bagaż i wbijam się w Klasyczny Meander. To jest chyba najprzyjemniejsze dno w jaskini. Docieram do niego o 22:15, nietoperze już tu są. W Lazarecie jestem już w poniedziałek 40 min po północy.
foto. © Ewa Wójcik -oj daleko - kolejny kryzysW Sali ze Stołem zjadam co nieco i o 2:40 idę zdesperowany na najgorsze, VII Dno. Syfon z Lewarem, wcieranie wody, Błotny Syfon, wcieranie wody, skośna zapieraczka nad bajorem, zaciski, wcieranie wody, kruszyzna i jest VII Dno (5:20). Wracając źle się wbijam w zacisk i po chwili wiszę na kasku wygięty idiotycznie do tyłu. Super, jak mnie tu znajdą to się uśmieją. Tymczasem rewelacyjna regulacja petzl'owskiego kasku wbija mi się w skronie, a ja się duszę. W chwilowym opamiętaniu wypinam się z niego i już tylko muszę się wrócić po rękawicę, która spadła do studni.
Stare Dno (7:30) obfituje za to w nietoperze i to nocki duże. Przede mną drugie najgorsze, III Dno. Już całkiem nieźle przemoczony kładę się przed syfonikiem i wcale nie mam ochoty go przechodzić. Po paru przymiarkach w końcu wchodzę nogami do przodu i nabieram wody na klatę i do rękawicy. Aaa ! Zawczasu przelewam syfonik do pobliskiej szczelinki. Zapieraczkowe wcieranie wody, jazda na tyłku i o 10:00 staję na III Dnie. Trzeba się ruszać - jest mokro, zimno, ale dzięki temu nie jest senno. O 13:20 jestem w Sali ze Stołem. Tutaj gotowanie, jedzenie i hipoteryczne szczękanie zębami. Zbierając po drodze porzucony sprzęt docieram do Starego Meandra ok. 17:30. Jak co roku wisi tu znajomy nocek. Przepak i do IV Dna. Ale sala (Cicha) ! Nie znając drogi wbijam się w przeklęty, ostatni zacisk. Co za syf, spędzam tu chwileczkę, ale za to w nagrodę na samym dnie (19:50) odnotowuję nocka wąsatka.
Pod Amboną jestem o 23:15. Jedzenie, picie i przepakowanie lin. Bez większych problemów docieram do V Dna o 2:50 we wtorek. Brak punktów w 60-tce zmusza mnie do przejścia do przyjemnego wspinania. Niestety po wyjściu studni dopada mnie pierwszy z serii kryzysów. Siadam na kilkuminutową drzemkę. Dalej prawie po każdym prożku dopada mnie Morfeusz. Na jednym z nich siadam w połowie i oparty głową o skałę odpływam w majaki. NIE JESTEŚ WPIĘTY ! - wyrwała mnie świadomość z niebezpiecznego wychylenia. Na szczęście byłem wpięty, tylko sen był gorszy od rzeczywistości.
foto. © Ewa Wójcik - po wyjściu w Suchym BiwakuDo Ambony docieram o 6:30 żeby znowu czegoś się napić i zjeść. Pakowanie i ubijanie wora zabiera sporo czasu, ale przede mną trochę ciasnot. Zaliczając parę przystanków z dzięciołami dochodzę do otworu o 9:30 we wtorek, po 46 godzinach i 20 minutach akcji oraz ponad 1300 metrach deniwelacji. Ale co to ? Ktoś był pod otworem ! Pewnie nie mam już plecaka ! Nie, to Ewa czeka na mnie gotowa nieść mi pomoc. Na szczęcie nie musi i w miłym towarzystwie schodzę na dół po kilku herbatkach. Na bazie jesteśmy przed 16.

P.S.
   Równie ważnym celem wejścia do jaskini było poznanie zasiedlenia zimowiska przez nietoperze w ciągach pomijanych w czasie standardowej, zimowej kontroli. Na tej podstawie otrzymałem z dyrekcji TPN zezwolenie na wejście do jaskini.


Nieco więcej o Bańdziochu ...


    W niniejszym aneksie chcę przybliżyć stronę techniczną przejścia "kompletnego dna" Bańdziocha. Cała akcja w jaskini trwała 46 godz. i 20 min. Wszystkie pionowe ciągi (poza Amboną) były poręczowane przeze mnie. A oto skład jednego, średniego wora pobranego do jaskini:

  • 290 m liny 8 mm (na kursie nie używajcie),
  • 25 maillonów presto lub speedy,
  • 15 plakietek,
  • kartusz 250 g, palnik,
  • jedzenie.

Co ważne, używałem tylko oświetlenia elektrycznego tzn. czołówkę Duo z wkładem 8LED - dzięki Jasiu ! Oświetlenie to z powodzeniem zastępuje acetylen, a zamiast 3 kg karbidu, miałem 3 komplety akumulatorów i 2 komplety baterii alkalicznych. Wystarczyło z zapasem. Zapasowe źródło światła stanowiła Tikka - dzięki Misiek !
Niestety o ile czołówka Petzl'a jest świetna, o tyle kask jego produkcji powinien być zabroniony. Pokrętła regulacji znajdują się na wysokości skroni, co może mieć znaczenie w ciasnych miejscach. Podobno znany jest już przypadek śmiertelny na skutek bocznego uderzenia głową o skałę. Certyfikatorzy i normatywiści jeszcze nie wpadli na pomysł, że wewnątrz skorupy kasku nie powinno nic wystawać, i że zdarzają się też udary boczne. Samotne pokonanie ponad 1300 metrów deniwelacji kosztowało mnie jednodniową przepuklinę pod kolanem, lekko obolałe łokcie i kolana oraz garść siniaków, nawet pod nakolannikami.
Taki "tysiąc po polsku" jest ciekawym doświadczeniem psychofizycznym, a i pokory człowiek nabiera ...

Jakub Nowak


na planie z "Jaskinie TPN"
praca pod redakcją Jerzego Grodzickiego

Alone through 1300 m

   Between 1 and 3 December 2002 Jakub Nowak - member of our club, reached all seven bottoms of Bańdzioch Kominiarski Cave. With almost 10 km it is the 4th longest cave in Poland. The deepest point is situated at level -546 m below the upper entrance. The cave is a complicated system of corridors and pits with many narrow places. The visit took him 46 hours and 20 minutes. It was non stop action with hanging own ropes. He needed 290 m of rope. He used 8 mm rope. In that way he crossed over more than 1300 meters in vertical.


Jakub Nowak