Mala Boka 2017
 Korzystając ze Święta Trzech Króli, w pierwszym tygodniu stycznia br. razem z Przemkiem i Florkiem udaliśmy się na szybki wypad do słoweńskiej jaskini Mala Boka, organizowany przez bratni STJ KW Kraków.
 Dla niewtajemniczonych: Mala Boka jest dolną częścią systemu, który tworzy razem z Polską Jamą lub inaczej jaskinią BC-4. Cały system ma 9,9 km długości, 1319 m deniwelacji i pod tym względem jest bodaj drugim po Lamprechtsofen najgłębszym trawersem jaskiniowym na Ziemi. Dlatego na własny użytek nazywam tą jaskinię małym Lampo... chociaż potencjalnie słoweńska jaskinia może tę austriacką przerosnąć, ale to wymaga jeszcze wiele lat pracy w masywie.
 Wracając do akcji, z Krakowa wyjeżdżamy „Florkobusem” w czwartek 5 stycznia po pracy, by już nad ranem wysiąść z auta i zdrzemnąć się na glebie niedaleko jaskini. Po krótkim śnie zaczynamy się ogarniać i czekamy na resztę ekipy dojeżdżającej kolejnymi samochodami. Jedzenie i pakowanie zajmuje nam tyle, że do jaskini wchodzimy ok. 17-ej. Z początku prawie wszyscy idziemy w jednej grupie, bo większość nie zna tej jaskini. Wspólnie przechodzimy partie wstępne, w których najtrudniejsze okazuje się pokonanie na sucho okresowych syfonów, które w zimie stają się jeziorkami. Dalej labirynty, niewielkie progi, piękne kaniony Akob 1 i Akob 2, Cichy Meander i wreszcie Biwak... oczywiście tylko z nazwy. Tutaj chwilę odpoczywamy, jemy, zostawiamy gotowanie i idziemy dalej. Za pięknymi trawersami Tora Bora dochodzimy do rozwidlenia pod studnią Faraon. To tutaj miało miejsce połączenie z Polską Jamą. Na szczęście nie idziemy do górnego otworu.
 Każda podgrupa ma wyznaczone zadanie. Jędrek i Piotrek stanowią szpicę eksploracyjną i idą samodzielnie na koniec Galerii Vilińskiej. Pablo z Danką robi za przewodnika i oboje dochodzą do szpicy w ramach asekuracji. Pozostałe trzy ekipy mają cele ekiperskie, bo w jaskini bardzo brakuje dobrego oporęczowania. Szczęśliwie sprzętu do uskuteczniania takowego jest za mało i po jego szybkim zużyciu można było pobiec na koniec jaskini. Kierownik przydzielił mnie do sportowej dwójki Michał Kuryłowicz, Mateusz Czerwiak. Zawyżając średnią wieku musiałem się dobrze sprężać, żeby nie narobić wstydu... Naszym celem było doporęczowanie Galerii Vilińskiej i zrobienie tam zdjęć. Zadanie udało się częściowo, bo na artystyczne ambicje nie było czasu. Po dwunastu godzinach akcji możemy wracać. Po drodze zaliczamy jeszcze senny przystanek na Biwaku, gdzie dogania nas reszta ekipy. Powrót to już tylko konsekwentne biełganie, ożywienie przynosi tylko ryzyko wpadnięcia do wody. Po bezsennej nocy grupy wędrują po jaskini mieszając się ze sobą, czego konsekwencją wychodzę z jaskini z Florkiem. W sumie każdemu z Nas akcja w jaskini zajęła od 23 do 25 godzin. Na moje oko w tym czasie przeszliśmy ok. 10 km...
 Po przepakowaniu szczęśliwie nie wracamy od razu do Polski i nie zasypiamy na glebie, tylko jedziemy z Bovca do Kobaridu, gdzie czeka na nas normalny nocleg. Tam z przyjemnością się myjemy, jemy obiad i... jak to jest w zwyczaju, zaczynamy imprezę... Osobiście po dwóch piwach idę do pokoju na chwilę odpocząć i twardo zasypiam w ubraniu. To mi się jeszcze nie zdarzyło, znaczy się, że akcja jednak była męcząca.
W niedzielę, po kolejnym zapakowaniu auta szczęśliwie wracamy do Polski.
Uczestnicy wyjazdu: Paweł Barczyk, Mateusz Czerwiak, Danuta Gromala, Izabela Jagiełło, Sara Jagiełło, Michał Kuryłowicz, Florian Małek, Wojciech Mazik, Jakub Nowak, Jan Poczobut, Paweł Ramatowski - kierownik, Piotr Sienkiewicz, Przemysław Styrna, Zbigniew Tabaczyński, Andrzej Witas.
Dzięki za wspólną akcję!
|