Mikiego reminiscencje północne, czyli Norwegia 2008




PODRÓŻ

    W dniach 31.07-17.08 odbył się kolejny wyjazd zorganizowany przez STJ KW Kraków pod kierownictwem Karoliny Filipczak, do znanej z poprzedniego wyjazdu Mo I Rana.

    Z naszego klubu w wyprawie aktywnie wzięły udział 2 osoby: Cieski (z rodziną) i piszący te słowa - Miki.
    Jeżeli chodzi o transport to powzięto pionierskie kroki, a mianowicie zamiast jazdy samochodem wybrano opcje powietrzno-kolejową. Dużo szybszą i tańszą.
    Lot z Krakowa do Oslo zajmuje ok. 3h a jazda koleją ok. 15h co w porównaniu z trzy dniową jazdą jest to opcja ekspresowa. Niestety zmusza nas to do ograniczenia ilości sprzętu. Na szczęście w część zaopatrzą nas Norwedzy, a w połowie wyprawy resztę dowiezie Cieski. W podróży nasz skład wyprawowy jest rozbity i dopiero na miejscu wszyscy się spotkamy.

© foto. W. Sieprawski     Po przylocie do Oslo i odebraniu biletów czekamy na opóźniony pociąg ok. 2h. W końcu ładujemy się do wagonu tzn. Karolina i Miki, bo reszta czyli Iza, Fryś i Pietruch są jeszcze w przestworzach. Znajdujemy nasze miejscówki i ruszamy w 15h podróż do Mo I Rana z przesiadką w Trondheim.
    Sama jazda koleją to po prostu jedną z najciekawszych i najładniejszych podróży dostarczająca niezapomnianych wrażeń. Cały czas za oknem przemieszczał się niesamowity pejzażyk, gdzie góry i lasy przeważają ilością, a do tego rzeki, jeziora i fiordy dopełniają smaczku. Gdy więc mieliśmy przymusową przesiadkę z powodu awarii trakcji do podstawionych autobusów nie złorzeczyliśmy norweskim kolejom. Po przyjeździe do Trondheim przesiadamy się do nocnego pociągu w którym czekały na nas wygodne fotele i pakieciki umożliwiające drzemkę.

    Zanim cały skład się zespoli w Mo I Rana, na peronie wita nas Hans Oivind Aarstad i córka Sveina - Annelise Grunstrom. Po powitaniu udajemy się do domu naszego przyjaciela Sveina, którego nie zastaliśmy w domu, ale w zamian przywitała nas bardzo miło jego małżonka racząc nas świetnym śniadankiem. Na deser serwują specjał tort marcepanowy z okazji urodzin kierowniczki. Po tej krótkiej uroczystości przed południem udajemy się samochodami jakieś 40 km za Mo I Rana do gospodarstwa Randsan.
     Na miejscu szybki przepak, spojrzenie na mapę i hajda z ''plecaczkami'' w norweski karłowaty las. Ponieważ Hans nie podchodził od tej strony do miejsca naszej przyszłej bazy wykonaliśmy świetny manewr oskrzydlający dokładając sobie kilka godzin marszu. Ale niema tego złego bo przemierzać tamtejszy teren to czysta poezja. Dokoła skałki, brzozy, torfowiska i ośnieżone szczyty dające wiele satysfakcji, a na dokładkę wszechobecne moskity, które nie pozwalały na dłuższe przestoje.

© foto. W. Sieprawski

    Jeszcze tego samego dnia robimy po jeszcze jednym transporcie, na szczęście panuje dzień polarny więc nie ma kłopotów z powtórnym trafieniem do bazy. Tego samego wieczora wspomniana trójka z przestworzy dociera również na miejsce. Nasze spotkanie zakrapiamy norweskim piwem, opowiadamy wrażenia z podroży i w końcu pierwsza noc w miłej dla oka ''dziczy''.



DZIAŁALNOŚĆ

© foto. Iza Kraczkowska

    Dwa dni później powstał całkiem spory międzynarodowy speleoobóz, w skład którego wchodzili Norwedzy, Szwedzi, Włosi jeden Anglik - znawca i prekursor skandynawskiej speleologii David St'Pierre, no i my, co dało ok. 50 uczestników.
     Na pierwszym spotkaniu każdy z kierowników dokonał prezentacji informującej o składzie, celach, planach związanych z eksploracją, z jakiego kraiku pochodzą, klubu itp. Oprócz wspomnianych wystąpień, zostaje wymieniony program szkoleniowy na najbliższe dni który zawierał takie zagadnienie jak: kartowanie, ratownictwo jaskiniowe, transport i opieka nad poszkodowanym, bezpieczne poruszanie się w jaskini (eksploracja)i górach, wzywanie pomocy. Każdego wieczoru o godzinie 21 organizowane były spotkania na których omawiano działalność poszczególnych grup. Relacje te zawierały opisy np. w jakiej jaskini była, czy grupa kartowała, eksplorowała z jakimi trudnościami się borykała, (studnie, zaciski, lejąca się woda) itp.
© foto. W. Sieprawski      Bardzo rygorystycznie sprawdzano książkę wyjść - czy grupy wróciły o wyznaczonym czasie. Natomiast o poranku tzn. o 9 przedstawiano plany i cele - tak wyglądała w pierwszym tygodniu wyprawa.
     Nasza działalność związana była z dwoma jaskiniami: Edvarheimgrotta (EHG) i Brattligrotta (BLG) zwana powszechnie jako Rolling Stones Cave, które mieliśmy zamiar połączyć. Rozpoczęliśmy od EHG gdyż położona jest ponad BLG. Właśnie od strony tej jaskini liczyliśmy na szybkie połączenie. Jaskinia ta jak na warunki norweskie jest wyjątkowo pionowa. Obecnie znajduje się w niej najgłębsza studnia w Norwegi mierząca 82m, odkryta przez STJ na zeszłorocznej wyprawie. Do priorytetu należało sprawdzenia dna w celu dalszej kontynuacji. W zeszłym roku tylko Frysiu dotarł do dna, ale ze względu na dużą ilość wody nie zbadał wtedy dna.

     W pierwszy dzień Frysiu, Pietruch i Miki ruszają do EHG. Poręczujemy, dobijamy brakujące spity. Jeżeli chodzi o poręczowanie to trzeba wielu wyrzeczeń by było w miarę bezpiecznie. Kruszyzna i lejąca się woda wymuszają zjazdy w ''deszczyku''. Lepszy deszczyk wodnisty niż kamienisty.
     Aktywny ciąg wodny wpada do studni i po 70m rozbija się o dno. W końcu docieramy do naszego przodka i stwierdzamy dalszą kontynuacje. Niestety skała również nas nie rozpieszcza, nie mamy już spitów bo trzy ostatnie zużyliśmy na wbicie jednego. A tu n-studnia czeka!
     Następnego dnia odpowiednio doposażeni tj. wiertarkę Hilti, kotwy Long Life, linę setkę którą dzięki podmianie na studni odzyskujemy dwie 60-tkę i 50-tkę, dodatkowo dowiercamy kotwy. Po tych manewrach w końcu docieramy do dna gdzie ruszamy ku nowemu.
     Stoimy nad krawędzią studni oceniając ja na jakieś 18m. Mimo, że w naszym szpeju mamy linę 18 to Fryśka jednak coś tknęło i zamiast tego wiąże 50-tkę. Zjazd z long lifa poprawia morale i po dłuższej chwili słyszymy Wolna! Kolejno zjeżdża Pietruch no i w końcu Ja. Jadąc tak i podziwiając wspaniały dzwon w oddali dochodzi do mnie grzmot lejącej się wody, patrząc tak w dół na światełka przemyka mi stwierdzenie że 18 to za mało. Po dojechaniu do chłopaków oceniamy zjazd na jakieś 30m.

     Nagle Frysiu uśmiecha się szeroko, ściska nam dłonie jednocześnie informując nas, że właśnie jesteśmy w Rolling Stones, a dokładnie w ''drugim kanionie''.
     Radocha obejmuje nas wielka, a studnie która połączyła obie jaskinie nazwaliśmy ''Fałszywą Osiemnastką''. Po krótkiej wycieczce w BLG wychodzimy na powierzchnie by nazajutrz przy porannym spotkaniu obwieścić, że mamy system.
     Naszym zamiarem jest dokonanie trawersu, ale wcześniej musimy wyposażyć jaskinie w liny i komplet stałych punktów od strony Brattligrotta. Na akcję obijania wychodzimy w znanym już trio (Fryś, Pietruch, Miki) sama jaskinia jest typowa dla krasu norweskiego. Poziome korytarze, zawaliska, pięknie myte meandry z ciekami wodnymi, poprzecinane prożkami i salam uzupełnia wszechobecna parszywa kruchość. Niestety jej krasa jest zdradliwa o czym świadczą dwa wypadki i czasowo zmienia nazwę na ''Latających Polaków''. Po obiciu long lifami i spitami kilku prożków wracamy na powierzchnię.

© foto. Iza Kraczkowska

     Nazajutrz wyruszamy na akcję ''Trawers'' w cztery osoby. Pierwsza dwójka (Fryś, Miki) jest to ekipa która kartuje i wykonuje szkic techniczny. Natomiast z opóźnieniem wchodzą za nami Pietruch i nasza nowa znajoma Emma z szwedzkiego speleoklubu. Ogólnie mieliśmy wątpliwości co do ilości chętnych na tego typu akcje, ponieważ na linach nasi skandynawscy koledzy nie mają dużego doświadczenia, więc selekcja nie byla potrzebna. Po krótkim przeszkoleniu Emmy pod czujnym okiem Pietrucha zespół numer dwa był gotowy.
     Po skartowaniu i dotarciu do połączenia oczekujemy naszej dwójki. Po jakiś godzinie słyszymy głosy i lecące kamienie, a w końcu widzimy światło. Pietruch zakłada ''złodzieja'' i dołącza do nas. W przeciągu tego czasu dość nieźle marzniemy, ale dalszy marsz i kilka prożków skutecznie rozgrzewają. Dwie godziny później docieramy do otworu i po wyjściu składamy sobie gratulacje pierwszego przejścia, a Emmie dodatkowe za pierwsze kobiece.
     Na kilka dni przychodzi małe załamanie pogody co wstrzymuje działalność. Pijemy już tylko sama wodę bo ''wypogadzacze'' się szybko skończyły. Karolina, Fryś i Pietruch reporęczują BLG, żeby wzbogacić w sznurki dalszą eksplorację EHG. Kierownik wytycza dwójkę (Fryś, Pietruch) która ma sprawdzić studnie startujące z Półki Johannesa. Po wyeksplorowaniu kolejnych studni uzyskują drugie połączenie z Brattligrotta w ''Pierwszym Canionie'' przez tzw. Suchy Ciąg.
     Kolejna krótka pauza w działalności i nareszcie dociera ostatnia ćwiartka naszej ekipy w osobie Cieskiego z rodziną, a wraz z nimi nasza lwia część prowiantu.





OSTATKI


© foto. W. Sieprawski     Na przedostatnią akcje do EHG tym razem reporęczowo-mierniczą wyruszamy w składzie Fryś, Pietruch, Miki i Cieski. W jaskini rozdzielamy się. Pierwsza dwójka kartuje Suche Ciągi, a kolejna zjeżdża 82 i penetrując szczegółowo zawalisko regularnie polewane wodą udaje się znaleźć korytarzyk, który zaprowadza nas do kolejnej studni w której niestety znika większość lejącej się wody. Najprawdopodobniej jest to droga do trzeciego połączenia które wypadnie na końcu Drugiego Kanionu, a tę część jaskini nazywamy Bardzo Mokrym Ciągiem. Zaczynamy wychodzenie tj. ja pierwszy idę na Półkę Johannesa, a Cieski reporęczuje do wspomnianej półki. Dalej udajemy się Suchym Ciągiem do drugiego połączenia by spotkać się z dwójką kartującą. Wracając reporęczujemy z Cieskim Suchy Ciąg jednocześnie wykonując pomiary punktów do szkicu technicznego.
     Koniec wyprawy zbliżał się nieubłagalnie, a nam pozostała jeszcze jedna akcja. Tym razem do Groty Edvarda wybieramy się liczniejszą grupą, towarzyszą nam Norwegowie Hans i Narve oraz Szwed Rauken i reszta Polski w celu dokumentacji artystyczno-fotograficznej. Nasz fotograf Iza oraz Rauken ustawiają i swe aparaty i wykonują swoją ''robotę''. Przemoczeni i wychłodzeni rozpoczynamy odwrót w kierunku wyjścia.
     W ostatni dzień wyprawy dokonujemy spalenia polowego WC który na czas działania wyprawy na szczęście nie przepełnił się. Po retransportach udajemy się do Sveina, gdzie czekają nas chłodne napoje wyskokowe I super obiad zrobiony przez gospodarza.


     Na koniec ukłony i podziękowania w stronę sponsora i osobom nam przychylnym, dzięki którym mogliśmy działać w jaskiniach i bytować w tamtejszym plenerze a mianowicie: dla firmy UNIMARK za worki i kombinezony; firmie MOGOT która w ekspresowym tempie uszyła nam wdzianka; Joannie Austyn za noclegownie w postaci K2; oraz Marcinowi Kubarkowi za wsparcie żywieniowe.

Na koniec KTJ za dofinansowanie wyprawy.

Jeszcze raz DZIĘKI!!!


Żeby nie było, że reszta wyprawowiczów nic nie robiła, dodam iż Karolina działała głównie w grupie norwesko-szwedzkiej kartując jaskinię Storligrotta. Iza przy asyście Sabiny penetrowały jaskinie I okolice z aparatem fotograficznym.

© foto. W. Sieprawski

Skład wyprawy ze strony Polskiej:
Karolina Filipczak (STJ - kierownik), Sabina Filipczak (niezrzeszona), Piotr Fryś (STJ), Rafal Pietrucha (STJ), Izabela Kraczkowska(niezrzeszona), Wojciech Sieprawski 'Cieski' (KKTJ), Miroslaw Pindel 'Miki' (KKTJ), Monika Legierska (niezrzeszona)



GALERIA



Napisz do autora:

Mirosław Pindel



Norwegia-05