Speleo Camp 2014
Pewnego dnia siedząc na facebooku przeglądałem newsy - w tym jaskinie.
Patrzę, a tu jakieś informacje na temat nadchodzących eventow
organizowanych przez naszych bliższych i dalszych sąsiadów. Niemcy,
Austria, Serbia...
Chwila, chwila jaka Serbia, jaki Speleo Camp? Co tam
się dzieje i gdzie to jest?
Ok Serbia już wiadomo, ale co dalej - jaki speleo camp?
Już chwile później okazało się ze bałkańscy speleolodzy
organizują cykliczną imprezę gromadząc ludzi działających nie tylko na
Bałkanach ale także w innych rejonach świata. Szybkie sprawdzenie
terminów, szybki mail do znajomych oraz organizatora! Już po chwili
wiadomo ze jeśli uda się tam pojechać to kroi się całkiem dobry wyjazd.
Organizator (Matija) odpowiada szybko i pierwsze ustalenia powstają już
po tygodniu!
Ok jedziemy Serbia czeka!
Droga jak zawsze zaczyna się w nocy... Pare nerwowych smsów na temat
posiadanej liczby bagażu - jeszcze godzina jeszcze dwie i jedziemy!
Wychodzę z domu, Jacek pomaga mi się zapakować. Szybkie zapoznanie z
reszta ekipy i już jesteśmy na Zakopiance.
Polska, Słowacja i w końcu
granica Węgiersko - Serbska (a na niej całkiem sporo samochodów bez
rejestracji - hmm...). Dobra, dobra nieważne - do Valijeva czyli
większego miasta obok miejscowości w której jest camp jeszcze jakieś 250
kilometrów!
Po paru godzinach docieramy na miejsce - wzgórze za laskiem,
camp widać już z daleka. Flagi na rejestracjach mnożą się - Bułgaria,
Rumunia, Turcja, Chorwacja, Słowenia, Serbia, Czarnogóra oraz oczywiście
Polska! Po krótkiej ale treściwej rozmowie z Matija rozkładamy namioty i
ogarniamy plany na jutro. Wieczorem ustalamy ze na pierwszy ogień idzie
jaskinia Lenčina czyli druga co do głębokości pionowa jaskinia
udostępniona dla uczestników campu.
Rano dowiadujemy się ze naszym przewodnikiem będzie Vladimir. Chwile później jedziemy krętą drogą za
Władkiem (Vladimirem) do jaskini. Droga prowadzi wpierw w dół do
Valjeva, następnie odbija w boczną drogę, która szybko przechodzi w
gruntową drogę polną. Duża ilość dziur i ciągników nie przeszkadza nam w
ściganiu Vladimira, który dojeżdża w końcu do dziury.
Pierwsze ubranie sprzętu i już ściągamy do siebie pierwsza osobę - Słowenkę która
nieśmiało pyta czy może iść z nami - "Jasne idziesz z nami" - odpowiedz
nie mogła być inna. Vladimir mówi nam jeszcze, że po wejściu pierwszy
meander bierzemy na prawe, a drugi na lewe ramie bo jest ciasno i inaczej
może być ciężko. Otwór wygląda z lekka egzotycznie (zdjęcie) ale już po
chwili wchodzimy w owe meandry które nakazują nam nieźle wywijać podczas
przejścia.
Jest ciasno, ale nie tak jak nam zapowiadano - każdy z nas,
niezależnie od rozmiaru ciśnie do przodu. Po jakimś czasie pojawia się
pierwszy odcinek pionowy który wszyscy pokonują bardzo sprawnie
(krakowska szkoła ;-) i dochodzimy do szczeliny, do której przymierzamy
się dołem i górą, ale bez sukcesu. Vladimir mówił nam o pewnym miejscu,
w którym należy wyjść do góry, a potem dopiero w dół. To pewnie to
miejsce. Na prowadzenie wychodzi Gosia i odnajduje ciasne przejście,
którym wszyscy zsuwamy się do ciasnej wnęki i obchodzimy szczelinę.
Starając się nie myśleć o powrocie pokonujemy jeszcze 3 odcinki linowe i
dochodzimy do końca dziury, mijając się po drodze ze Słoweńcami (nasza
nowa koleżanka zostaje z nimi).
Nagroda za dojście do dna jest mała
podziemna rzeka! Chwila zachwytu oraz parę zjedzonych snickersów daje
nam siłę na powrót który odbywa się sprawnie, aczkolwiek mozolnie
(pamiętaj! ciasnoty są ciaśniejsze w drodze powrotnej).
Po wyjściu brudni i mokrzy, aczkolwiek szczęśliwi udajemy się na camp gdzie wiele
osob pyta nas "do you know Tomek? do you know where is he?". My nie
wiemy, oni także. W każdym razie Tomek znajduje się parę godzin później
i karci nas ze chodzimy po jakichś "popierdółkach".
Na piątek planujemy
wyjście do kanionu. Tomek prowadzi, droga okazuje się dłuższa niż sobie
to wyobrażaliśmy. W połowie prowadzi przez jakieś wielkie dziury
aczkolwiek VW Multivan nie boi się niczego... Koniec końców zostawiamy
auta w sadzie i po szybkim kompletowaniu szpeju idziemy do kanionu.
Jest pochmurnie, ale jeszcze nie pada. Do kanionu wchodzimy tuż nad największą
kaskadą. Początkowo planowaliśmy podzielenie się na dwie ekipy, ale na
gorąco plany ulegają zmianie i Tomek decyduje, ze pójdziemy wszyscy
razem tj 10 osób (czyli Tomek, Gosia, Krzysiek, Jacek i 6 Rumunów ;-).
Woda na pierwszych kaskadach jest duża, ale wydaje się ok. Tylko
Krzysiek nieco przerażony, bo to jego pierwszy raz. Tomek poręczuje,
zjeżdża. Za nim Gosia, zostaje na górnym stanowisku. Później Jacek i
czeka na Krzyśka, który dojeżdża ze strachem w oczach. Po krótkim
instruktażu Jacek zjeżdża i za nim Krzysiek, przeklinając jak szewc po
dotknięciu ziemi. A potem 6 Rumunów (tzn. 5 Rumunów i 1 Rumunka) i Gosia
może reporęczować. Później idzie już z górki, kaskad jest w sumie 6.
Tomek montuje w sumie 6 nowych punktów. Sukcesem było też ukręcenie
łebka od kotwy HMS Fishera przy użyciu młotka. Widać siła w narodzie jest!
Tempo nie jest najlepsze, bo nowe punkty i tramwaj (10 osób!). Sytuacje
pogarsza zdarzenie blisko końca kanionu w postaci utopienia worka ze
szpejem. Nurkowanie na ślepo nie przynosi efektów więc po 1.5 godziny
kontynuujemy wycieczkę, która kończy się po jakiś 30 minutach gdzie
kończymy kanion.
Dalej podobno nie ma już nic ciekawego. Nieco zmęczeni
i zmarznięci dochodzimy w piankach do samochodu przy świetle naszych
czołówek. Przy samochodzie czekają na nas gorące dziewczyny (czyli
gorąca herbata plus Aga i Efi).
Szybkie przebranie, pakowanie i powrót
na kamp. Docieramy późno, a tam wieje, leje i wszystko co najgorsze.
Lepiej już było w kanionie zostać... Jacek z Gosia idą spać, ale Aga z
Krzyśkiem przystępują do rozwiazywania tajemnicy 'światełka w schowku'...
Noc jest ciężka. Krzysiek nie może spać, walcząc o namiot i swój skromny
dobytek. Mocno pada i wieje, poranek nie zmienia sytuacji. Wstajemy
późno i cześć z nas idzie do szkoły na zwiady. Okazuje się, ze dzisiaj w
planach jest 'lajtowy' dzień czyli gry i zabawy.
Cała kolumna samochodów
zjeżdżamy do Valjeva i odwiedzamy siedzibę lokalnych grotołazów - ładny
domek nad rzeka z miłym patio (który zamienia się basen przy bardziej
deszczowej pogodzie - ale na szczęście nie dziś!). Potem ekspresowa
wycieczka po mieście i jedziemy już do jaskini, w której spędzamy resztę
dnia.
Jaskinia to była jaskinia turystyczna, ale wydaje się opuszczona.
Miała być kolonia nietoperzy , ale jest ich tylko 52. Gdzieniegdzie
rdzewieją pozostałości w postaci skrzynek z bezpiecznikami.
Po krótkim
zwiedzaniu zaczynają się zawody w wychodzeniu 80m na czas. Zwycięzca
wśród mężczyzn okazuje ssie ... zgadnijcie kto... WLADIMIR!!! Za
najlepszy czas wśród mężczyzn zgarnia niezły kawal sprzętu (worek,
uprząż oraz linę) a chwile później w równej damsko - męskiej grze
(kamień-papier-nożyczki) wygrywa niezła czołówkę - Scuriona! Relacje
pisaliśmy podczas imprezy na której nie zabrakło smacznego mięsiwa,
wegetariańskich smakołyków oraz napojów wyskokowych z różnych krajów!
Pozdrawiamy spod Valijeva: Gosia, Agnieszka, Jacek i Krzysiek
Podsumowując wyjazd ... a w zasadzie po co - każdy niech wyciągnie swoje wnioski i sam sobie podsumuje ;p
Polskę reprezentowali ;-) :
Agnieszka Gręda (AKG)
Gosia Multan (AKG)
Jacek Dajda (KKTJ)
Krzysiek Żak (KKTJ)
Tomek Pawłowski (STJ KW)
Autorzy: |
|
Agnieszka Gręda |
|
Gosia Multan |
|
Jacek Dajda |
|
Krzysiek Żak |
|