Zabawy linowe

z cyklu:
         Nie tylko jaskinie :)

         W czwartek w "Kolibie" Krzychu coś powiedział o możliwości robienia wahadełka w Kobylanach, lecz nie był pewien czy to wyjdzie.
    W niedzielę (17.03.2013) udało mi się otworzyć oko po 5h snu... tak około 9... po jakiś 30 minutach krzątaniny zaglądnąłem do telefonu z nadzieją na jakiegoś sms'a i o dziwo był - choć jak to przeważnie bywa... myślałem o innym nadawcy to i ta wiadomość była całkiem ok. - obdzwoniłem wszystkich znajomych i oni też dostali smesika od Krzycha ALE... każdy coś miał do roboty ... no to za neta i sprawdziłem autobusy... Ogólnie Kicha... :/ ale jakoś udało się znaleźć w niedzielę połączenie z Kobylanami, choć nie całkiem bezpośrednie, lecz połączone dodatkowo z małym spacerkiem... Byłem już około 13 z jakim hakiem /a może haczorem/ pod Żabim Koniem.

    Musze powiedzieć, że przygotowania do zabawy zrobiły na mnie wrażenie...
    Masa lin przerzuconych z Żabiego na drugą stronę doliny. Tłum osób patrzących na zabawy linowe. Całość okraszona białym śniegiem, lecz z całkiem fajną temperaturą w pełnym słońcu. Na dole ognisko i atmosfera pikniku rodzinnego - małe dzieci goniące za rodzicami, ktoś wesoło droczył się z psem, inny czworonóg goniący za patykiem i karnie reagujący na cichy gwizdek /no dobrze dla mnie cichy - w końcu nie słyszę wyższych częstotliwości - czyli ultradźwięków/. Kontynuując opis trzeba zauważyć jeszcze kilka osób z boazerią na nogach i kilku cyklistów, lecz i tak najbardziej przebijały się głosy wesołych dzieci - energią mogącą zasilić niemałe osiedle - biegały i śmiały się w cudowny sposób, kilka grili, gdzieś nieopodal ognisko - no pełen piknik!

Głosy pokrzykujące:
- przesuń jeszcze
- jeszcze ze 2 metry
- będzie dobrze


w sumie wpasowywały się w sposób nieinwazyjny z tą atmosferę.

    Po kilku jeszcze krzykach i regulacjach poleciał ktoś w kierunku ziemi...
I nie osiągnął jej, a poleciał po łuku w kierunku drugiej strony doliny - lotowi towarzyszyły jakieś dziwne dźwięki... /cos jakby Tarzan przy skoku walnął w wielki meksykański kaktus :D - zdaje się że były to oznaki radości... :)

Udało mi się cyknąć kilka fotek

    Telefon i już ustaliłem, że Krzychu jest w gnieździe na Żabim.
Podszedłem pod górkę ubierając dupowspór... jak wypełzłem pod górę na tyły Żabiego to był już tam tłumik - czekające ze 4 osoby na rzucenie się w przepastkę.
    Kurcze wychodzenie na Żabiego gdy wszystko jest pokryte śniegiem jest nieco upierdliwe - no może to mała przesada, ale raki byłyby mile widziane :D
Gdy wypełzłem już na górę to Krzychu zapytał czy bym trochę nie pomógł. Pewnie, że pomogłem i tak znalazłem się na górze Żabiego i wybieraliśmy liny do wahadła, a i po skoku powoli opuszczaliśmy lekko kołyszących się gostków na ziemię.

    Faja pogoda bezwietrznie w słoneczku, ciepełko i śnieg.
    Dobrym popołudniem stwierdziłem, że też skoczę - chyba jako jedyny przypiąłem plecak i heja w dół.
    Jakoś bez oporu skoczyłem ze skałki... choć może lepiej powiedzieć z małym oporem pewnie to instynkt samozachowawczy który został łatwo stłumiony...

Hop..........

    .... ale lecąc w dół lecąc, lecąc, szybciej i szybciej, a ziemia bliżej i bliżej... poczułem napływ strachu czy lepiej powiedzieć adrenaliny... nie powiem, że przeleciało mi życie przed oczyma choć fajnie się tak pisze, ale nie byłaby to prawda.
Zasadniczo po skoku w czasie coraz szybszego lotu ku ziemi wszystkie myśli opuściły mnie, nie było myślenia, w sumie to trzeba powiedzieć, że był to pewien rodzaj chwilowego wyzwolenia od własnych myśli...

    Doleciałem na drugi koniec łuku i chwila nieważkości... coś jak kojot w kreskówkach zawisł w powietrzu, żeby zaraz ze zdziwieniem polecieć w dół...
i tutaj też się tak stało...
znowu powrót w dół, teraz z powrotem w stronę Żabiego - odjazd...
    Musze powiedzieć, że nie spodziewałem się takich emocji - co by nie powiedzieć to było moje pierwsze wahadełko - no nie liczę odpadnięć na skałkach - wtedy loty były krótsze i czasem okraszone wyszukanym słownictwem. Przy tak dużym wahadle było inaczej - nawet nie wiedziałem, że emocje wywołane skokiem przywołają inne emocje - obrazy kurcze przy drugim wahnięciu już myśli pracowały "normalnie" ? :P /wiem niektórych to śmieszy :)/ i tak sobie zamarzyłem, że pewnie super wykonuje się takie wahadło w tandemie... ech... / choć pewnie każdy reaguje inaczej/

    Słyszałem opowieść jak poprzednim razem skakali na wahadełku spadochroniarze... i byli całkiem... spoceni...
Jak powiedział któryś po skoku - jak widzą zbliżającą się ziemię... z taką prędkością... i w takiej odległości /żadnej odległości/ to znaczy... że już są martwi ! ...a tu niespodzianka - linka wybiera delikwenta :)

    Skoki były parafrazując dla krewnych i znajomych królika.
A owszem i były inne atrakcyje - został jeszcze zbudowany most linowy i tyrolka.

    Najgorzej, że już jak było zdecydowanie ciemniej niż powinno być - czytaj głęboka noc to jeszcze były wykonywane ostatnie skoki a później (!) jeszcze były zwijane linki - ciemna noc czego nikt się nie spodziewał...

    Podsumowując - najciekawsze było wahadełko - liny wydawały się być przewymiarowane - lecz chyba to lepiej niż by miało zabraknąć jakiegoś sznurka.
Warto spojrzeć na zdjęcia :)
Uważam, że tą niedzielę można zaliczyć do udanych.
Nie wymieniłem tu organizatorów, bo nie chcę nikogo pominąć - wymieniłem tylko Krzycha jako że On mnie tu zaprosił.

Pozdrawiam wszystkie czytelniczki i czytelników tego tekstu :D

Napisz do autora:

Tomasz Snopkiewicz