Dnia 2000.01.15 odbyła się pozorowana akcja ratownicza w jaskini Czarnej. Zabawa była zorganizowana przez KTJ jako druga część po szkoleniu w Wieliczce.
Podobnie jak w części pierwszej reprezentowane były prawie wszystkie ośrodki kraju. Ze względu na wystarczającą ilość zawodników kierownik, czyli Andrzej Ciszewski zarządził transport noszy na całym trawersie od otworu północnego do południowego. Całość zabawy podzielona była na dwa odcinki. Od kraty do końca jeziorka szmaragdowego prowadziła jedna grupa pod wodzą Marka Wierzbowskiego, częścią drugą kierował niżej podpisany.
Właściwie akcja zaczęła się w piątek od wieczornego zebrania gdzie podzielono się na dwa zespoły i podzielono się sprzętem. Rankiem dnia następnego tuż po godzinie ósmej do jaskini wyruszyła pierwsza ekipa.
My jako drudzy wyszliśmy około dziesiątej. Jako że od kraty do jeziorka wielokrotnie odbywały się akcje z noszami, pierwsza ekipa miała trochę mniej pracy. W drugiej części jaskini transport noszy odbył się po raz pierwszy, mieliśmy więc sporo zabawy z zakładaniem nowych stanowisk. Pierwsza ekipa sprawnie uporała się z transportem i na końcu Szmaragdu przejęliśmy nosze, wymieniliśmy pozoranta, którym została koleżanka Ania Przeniosło, i ruszyliśmy w kierunku naszego otworu. Ponieważ zmarzliśmy czekając na nosze pełni animuszu porwaliśmy nosze. Pierwszy odcinek do prożka z wantą, poszedł więc bardzo sprawnie, kierownikiem tego odcinka był Janek Kućmierz. Następną dużą przeszkodą był próg Furkotny. Cały ten pion czyli prożek z wantą, Furkotny i pochylnię nad nim pokonaliśmy zakładając flaszencug w salce Krzyżowej. Kierownikami tegoż odcinka byli Iza i Przemek Włoskowie, zajęli się oni także następną pochylnią i korytarzykiem do Ślimaka. Pokonaniem Ślimaka opiekował się Bodzio Słobodzian. Dalej doszliśmy do Studni Imieninowej gdzie opuściliśmy nosze do korytarza Mamutowego. Opuszczaniem w Imieninowej kierował Maciej Tomaszek. Przed salą Św.Bernarda zrobiliśmy sobie wielkie żarcie. Do pokonania pozostał nam tylko Próg Latających Want. Odcinkiem tym kierował Marek Lorczyk, zastosował tam dwa balanse i na końcu flaszencug. Pomimo dużej ilości lin i sprzętu poszło to sprawnie. Tuż przed otworem wypakowaliśmy naszą pozorantkę z noszy i około czwartej nad ranem wyszliśmy z jaskini. Pozostało nam spakowanie sprzętu i powrót na bazę. Po drodze wykonany został zjazd na noszach z Adamicy, wstrząsające przeżycie. Noszbord kontynuowany był na Wyżniej Kirze Miętusiej ze stoku widocznego po drodze. Na bazie byliśmy około szóstej.
Podsumowując cała akcja zajęła jakieś dziewiętnaście godzin co jest wynikiem dobrym, kierownik dawał nam dwadzieścia cztery. Technicznie wszyscy uczestnicy dobrze radzili sobie z układami linowymi (efekt zajęć w Wieliczce), zrozumiałym brakiem był transport w poziomie. Zdecydowana większość ratowników którzy nie nieśli noszy, poruszało się ZA noszami. Kiedy dochodziło się do trudniejszej części robiliśmy postój aby mogli się przemieścić PRZED nosze. Nie jest to duży błąd ale w wypadku gdyby czas odgrywał dużą rolę można by go na tych manewrach zyskać. Tak więc należy mocno popierać ideę takich zabaw, oprócz nauki następuje integracja środowiska bardzo wskazana. Duże brawa dla KTJ za inicjatywę, oby było tego więcej.
Marcin Czart