Zwierciadło
07.06.1979

Rekord w ciemnościach



    Wprawdzie jaskinia Lamprechtsofen znana jest już od dawna, lecz pozostało w niej jeszcze wiele miejsc, do których nikt nie dotarł, gdyż wymagało to zbyt trudnej wspinaczki lub pokonania wodospadu. Zresztą pierwsi badacze tej jaskini szukali wyłącznie skarbów. l choć pragnęli złota, nie odeszli całkiem rozczarowani. W położonych głęboko pod ziemią komorach znaleźli skarby ukryte tam i zazdrośnie strzeżone przez przyrodę: skrzące się w świetle lamp nacieki o fantastycznych kształtach, srebrzyste strugi wodospadów - cały tajemniczy i pełen romantyzmu świat pogrążony w wiecznej ciemności. Ale znajdujący się tuż nad dnem doliny Saalach otwór jaskini przyciągał nie tylko poszukiwaczy skarbów. Grupkę zapaleńców z pobliskiego Salzburga pociągało już tylko nieznane. Droga w głąb góry była trudna. Pierwszą poważną przeszkodą okazał się kilkusetmetrowy korytarz zalany wodą aż po strop. Tylko podczas mroźnych zimowych dni poziom wody opada na tyle, że można przedostać się w głąb. Wystarczy jednak niewielka odwilż, aby pułapka zatrzasnęła się na długie tygodnie, co zresztą już się zdarzyło.

     Na tym jednak trudności nie kończą się, wręcz odwrotnie. Korytarze bowiem zaczynają wznosić się w górę, ku otaczającym dolinę szczytom. Jedyną możliwość dalszego posuwania się daje wspinaczka, ale jakże jest różna od tej na powierzchni. Tutaj trzeba się wspinać w potokach wody, po skale gładko wymytej przez strumień, w mdłym świetle elektrycznej latarki. Pomiędzy wodospadami pełza się w ciasnych rurach skalnych wypełnionych błotem i kamieniami o ostrych krawędziach. To już nie jaskinia, jaką znamy z wycieczek turystycznych - jasno oświetlona, z wygodnymi schodkami i poręczami. Ta jaskinia jest dzika, nieujarzmiona i groźna rykiem wody kotłującej się w skalnych gardzielach i łoskotem spadających głazów.

    W 1974 roku korytarze jaskini poznane zostały aż do wysokości 740 m ponad jej wejściem. W dwa lata później do akcji wkroczyli Polacy. Wynikiem dwóch kolejnych wypraw było osiągnięcie imponującej wysokości + 962 m. A do wapiennych szczytów było wciąż daleko... Zapadła więc decyzja Komisji Taternictwa Jaskiniowego Polskiego Związku Alpinizmu o organizacji kolejnej wyprawy. Takim oto sposobem znaleźliśmy się w Lamprechtsofen: Stanisław Baraniewicz Andrzej Ciszewski (kierownik), Krzysztof Kleszyński, Ryszard Knapczyk, Bernard Koisar, Piotr Kulbicki, Jan Orłowski, Marek Sygowski, Janusz Śmiałek (zastępca kierownika), Wiesław Wilk, Wojciech Wiśniewski, Ewa Wójcik. Nasza wyprawa przygotowana została wyjątkowo starannie. Mieliśmy przecież działać w najwyższej części jaskini. Już samo dotarcie tam stanowi nie lada problem, gdyż trzeba we wnętrzu góry wspiąć się prawie kilometr. Nawet w Tatrach nie ma tak wysokich ścian, a warszawski Pałac Kultury jest wobec tej przepaści maleńką kruszynka!

    W tej sytuacji konieczne stało się założenie w jaskini obozu, który umożliwiłby przebywanie pod ziemią przez wiele dni, gdyż nie da się bez przerwy na sen dojść do końca jaskini i wrócić na powierzchnię. Na miejsce biwaku wybraliśmy dużą komorę noszącą nazwę Allende Halle, położoną na wysokości 665 m. Do tej bowiem wysokości byliśmy w stanie dojść idąc bez przerwy przez kilkanaście godzin. Wyżej miejsca na biwak już nie było, a od nieznanego dzieliło nas jeszcze 300 m.

    Do Allende Halle musieliśmy wnieść śpiwory, materace, hamaki, konserwy, maszynki benzynowe, menażki. Oprócz tego musieliśmy zabrać ze sobą wiele metrów lin nylonowych, haki do wspinaczki, baterie i inny sprzęt. W ten sposób nasza droga przez jaskinie zamieniła się w katorżniczą pracę przy przeciąganiu wypchanych plecaków przez ciasne miejsca, windowaniu ich na własnych plecach poprzez progi i wodospady.

    Następnego dnia jeden z zespołów znalazł przejście pomiędzy głazami zaklinowanymi w szerokiej szczelinie, docierając do dużej sali z czerniejącymi w ścianach wylotami korytarzy. Wspinając się po ścianach sali zespoły nasze osiągały coraz to większą wysokość. Nagle komin zaczął się zwężać. Na poziomie + 1005 m szczelina była już tak wąska, że nie sposób było wcisnąć w nią chociażby głowę. Droga w górę została zamknięta. Nie mogliśmy jednak pogodzić się z myślą, że to już koniec. Zdecydowaliśmy się podjąć jeszcze jedną, ostatnią już próbę.

    Na poziomie + 730 m Austriacy pozostawili nie zbadaną studnię. I oto ku naszej szalonej radości okazało się, że ta studnia jest kluczem do prawdziwego Eldorado. Za nią rozciągały się obszerne korytarze prowadzące w górę. Tymczasem należało wracać na powierzchnię. Musieliśmy wypocząć, skompletować dodatkowy sprzęt na wypadek niespodziewanych przeszkód.

    Po kilku dniach powróciliśmy znów do Allende Halle. Jak poprzednio, kolejne zespoły na zmianę wspinały się w górę. Lecz tym razem było znacznie trudniej. Posuwaliśmy się pod prąd wody spadającej kaskadami, które spiętrzały się coraz bardziej. Wodospady stawały się coraz wyższe i coraz to bardziej pionowe. W lodowatej wodzie drętwiały ręce, a pozbawione czucia palce nie mogły utrzymać skalnych występów. Ujęta w skaliste koryto woda z taką siłą waliła się w dół, że wręcz odrywała wspinacza od ściany, spychając go w przepaść. Lecz im bardziej rosły trudności, tym bardziej wzrastała nasza zawziętość, i wciąż posuwaliśmy się wyżej... Miejscami strop obniżał się tak bardzo, że musieliśmy torować sobie drogę w gąszczu zwisających z niego nacieków.

    A kaskady ciągnęły się dalej... Włożyliśmy tak wiele wysiłku w ich eksplorację, że postanowiliśmy nazwać je POLSKIMI KASKADAMI, do czego zresztą jako odkrywcy mieliśmy pełne prawo. Powyżej jednej z kolejnych kaskad znaleźliśmy się niespodziewanie w dużej sali. Pomimo niewątpliwej ulgi, jaką odczuliśmy z racji wejścia w łatwiejszy teren, ogarnęły nas niedobre przeczucia. Jakiś dodatkowy zmysł, którym wyczuwa się nieznane, tym razem podszepnął, że zbliża się kres eksploracji. I okazało się to prawdą. 1024 m ponad otworem wejściowym jaskinia kończy się niedostępnymi dla człowieka szczelinami. Dalsze posuwanie się w górę stało się niemożliwe.

    Na powierzchnię wracaliśmy smutni, ale szczęśliwi. Smutni, gdyż skończyła się nasza wielka przygoda, a szczęśliwi, bo dokonaliśmy rzeczy, która nie udała się jeszcze nikomu. Po raz pierwszy człowiek przekroczył w jaskini wysokość 1000 m, a jest to dla speleologów liczba "magiczna". Zdobyty więc został rekord świata!!

    I nie jest tutaj ważne, że to przez nas. My mamy swoje własne przeżycia, radość pierwszych odkrywców. Ważne, że reprezentowaliśmy Polskę i że pierwszy rekord należy do POLAKÓW.

Tekst i zdjęcia:
KRZYSZTOF
KLESZYŃSKI