Droga do Klubu


    Różniste drogi prowadziły do Klubu.
    Truizm, pomyślicie, i to racja. Opowiem moją.
    Ze starszym bratem bywałem w górach odkąd pamiętam. Dla nowohucian przypomnienie -pierwsza była Skarpa i Kopiec Wandy.
     Na wiosnę 1974 brat wrócił z kursu na przewodnika beskidzkiego w Kole Grodzkim PTTK i powiedział o naborze do Klubu. Uzbrojony w pisemną zgodę obojga rodziców i legitymację szkolną, przyjechałem, chyba w czwartek, na ulicę Basztową. Tak, tam była siedziba Klubu, ulicy Lea nie było wtedy w Krakowie, ha! Mała salka klubowa pulsowała światłem przezroczy, w rytm transportowych bębnów migały obrazki z wyprawy. Góry, środki transportu mechaniczne i żywe, wlot jaskini, grupa szturmowa, baza i sprzęty, dużo sprzętu. Gęsty dym cichaczem nadgryzał ciężkie kotary i zielone sukno na stolikach. Zapalono górne światło ukazując wnętrze dwóch szaf robiących za magazyn podręczny. Ciasnota wykluczała jakikolwiek ludzki dystans. Otaczały mnie twarze w większości brodate, ogorzałe, heroiczne niemalże. No prawdziwi ludzie gór po prostu. W tym gąszczu herosów, ja nastolatek bez cienia zarostu, z jasną niezmąconą nikotyną cerą wyglądałem egzotycznie. Z pewną nieśmiałością zaprezentowałem zgodę jareckich, nie pamiętam czy było konieczne podanie, ale wtedy bez podania życia nie było. Niestety, czujne oko kierownika szkolenia wychwyciło listopadową datę urodzin, no i po ptokach. Nie miałem legalnej szesnastki, nic nie poradzisz. Na pocieszenie usłyszałem że mogę za rok wrócić. Bym nie był wyrywny, ktoś z boku rzucił - wróć jak włosy ci wyrosną, inny dopowiedział - na dłoniach oczywizda. I poszedłem.
     Ale wróciłem za rok. I było pięknie, bardzo pięknie, aż się posypało.
    Dla wszystkich z branży speleo, a i powierzchniowych też powtarzam dziś za Edith Piaf – JE NE REGRETTE RIEN*.

Maciej Grabalski

Tekst został wydrukowany w 2016 r. w JAMNIKU z okazji 50-lecia klubu.

* Niczego nie żałuję