WIELKA EKSPLORACJA
HUBERT WARCHAŁ 1964 - 2016
Wszyscy (a przynajmniej ci z nas, którzy zetknęli się z eksploracją jaskiń) znają to uczucie, kiedy po trudach i mozołach przeciskania się przez meandry i zaciski, kiedy po pokonaniu wielu progów i galerii staje się wreszcie nad krawędzią wielkiej nieznanej studni. Formacji, której nie tylko dno, ale nawet przeciwległa ściana giną w mroku, owej wilgotnej ciemności tak samo strasznej jak i wciągającej. Ogarnia nas mieszanina przerażenia i fascynacji, chęć ucieczki i konieczność poznania. Dygot myśli raz po raz wyłącza racjonalne obwody, emocje biorą górę i nie wiemy czy Studnia jest celem czy też końcem Wielkiej Eksploracji.
Kiedy zdałem sobie sprawę ze Hubert zbliża się niebezpiecznie nad krawędź Wielkiej Studni jakieś niezrozumiałe zaprzeczenie, psychologiczne wyparcie oddalało w niebyt myśl o w gruncie rzeczy możliwych najgorszych rozwiązaniach. Tak samo jak inni wskazywałem mu jakieś boczne meandry, niezbyt trudne do zaporęczowania galerie, dwójkowe, no może czwórkowe prożki. Wydawało mi się że Eksploracja może - mimo trudności - trwać. Hubert jednak z charakteryzującą go zwłaszcza w ostatnich latach nieustępliwością rozpoczął poręczowanie Wielkiej.
We wstępnych partiach jaskinia La Vie nie przedstawia jakichś większych trudności. Ot, obszerne żwirowe korytarze, ładnie myte meandry, proste trawersy. Biega się po nich jak po wiosennej łące, ciesząc się każdym odkrytym zakamarkiem, nie myśląc o tym jak system jest wielki i co przyniosą kolejne lata Eksploracji. Obtarte kolano, siniak nabyty w ciaśniejszym miejscu, niewielki guz bo zapomniało się ubrać kasku - wszystko to są raczej atrakcje niż problemy. Zresztą jakie można mieć problemy w wieku kilku, kilkunastu czy dwudziestu kilku lat. Wielka Eksploracja jest wówczas czystą przyjemnością. Nikt nawet nie nazywa jej wtedy: Wielka. To przychodzi później.
Poznałem Huberta w tym właśnie okresie. Zetknęliśmy się nomen omen w klubie taternictwa jaskiniowego. Trudno powiedzieć czy wiedza i doświadczenie nabyte w tych latach w jakimś stopniu mają wpływ na sukcesy czy porażki w późniejszej Wielkiej Eksploracji. Faktem jest, że wielu z nas działalność w Klubie traktowało w sposób zasadniczy, ortodoksyjny, ocierający się prawie o poczucie wyższości. To co podobało mi się w Hubercie to właśnie brak tej zasadniczości. Aktywność jaskiniową traktował na równi z żeglarstwem, wspinaczką, rowerami górskimi czy prostym imprezowaniem w towarzystwie osób nie związanych z żadną tzw. "działalnością". Przejawiało się to również w nie przywiązywaniu wagi do tego jak taternik, żeglarz czy rowerzysta 'powinien' wyglądać. Kiedy większość z nas pierwsze zarobione na robotach wysokościowych pieniądze przeznaczało na prawomyślny sprzęt produkcji francuskiej, tłumacząc sobie naiwnie, że przede wszystkim chodzi o gwarantujący bezpieczeństwo atest UIAA, Hubert przystosował do celów łojarskich zielony kask budowlany i w takim działał zarówno na wyprawach w Alpach, egzotycznym Chile, w Tatrach czy jakichś jurajskich chujowinkach. Oczywiście nie wyglądało to najlepiej na zdjęciach i filmach, ale Hubert raczej o to nie dbał. Myślę, że ów brak łojarskiego zadęcia, brak przymusu prezentowania się w oczach profanów jako taternik czy grotołaz zjednywało mu w każdym środowisku w jakim się znalazł masę przyjaciół. W jakimś stopniu odpowiadało mi to podejście, ów luzik, który z powodu fajnej imprezy w akademiku pozwalał zrezygnować z ostrej akcji jaskiniowej, która być może przyniosła by więcej chwały i uznania tak środowiska jak i "nieśrodowiska" (zwłaszcza jego żeńskiej części), a nie tylko kaca giganta (prawda, że w owych latach to co działo się po ostrej akcji jaskiniowej również na ogół owocowało kacem - ale to już inna historia). Dlatego dość szybko utworzyliśmy z Hubertem zespół, dla którego osiągniecie określonego wyniku nie stanowiło priorytetu. Był to okres, w którym w wielu momentach Wielkiej Eksploracji działaliśmy wspólnie, razem pokonując jakieś mniej osobiste ciągi. Różnica polegała może na tym, że ja i wielu z nas być może niepotrzebnie zaczęliśmy na tym etapie zastanawiać się nad strategią i taktyką dalszej Eksploracji. Nazbyt dużo czasu poświęcaliśmy dywagacjom na temat możliwych scenariuszy, kolejne akcje planując z uwzględnieniem warunków pogodowych tak, aby nie narazić się na niebezpieczny przybór wody z którego znana jest La Vie. Hubert natomiast zdawał się kierować zasadą, którą sformułowano kiedyś dawno: 'Popierdalaj synu!' A jednak specyficzna ambiwalencja jego charakteru, wyrażająca się w wysokim poczuciu odpowiedzialności nie tyle za siebie co za najbliższych partnerów i partnerki z jakimi prowadził Wielką Eksplorację nie pozwalała mu wkroczyć na ścieżkę nadmiernej dbałości o wizerunek i obojętności wobec otoczenia, która wcześniej czy później owocuje stoczeniem się w żałosną legendę i zapomnienie.
Czasy zmieniały się i każdy z nas musiał lub chciał (lub jedno i drugie) zająć się Eksploracją swoich własnych partii systemu La Vie. Tak jak w większości jaskiń trudności wzrastały w miarę posuwania się w głąb. Coraz częściej pojawiały się partie o dziwacznych nazwach: Trawers Rozczarowania, Studnia Kredytów, Meander Zdrady. Dla Huberta nagle La Vie radykalnie zmieniła charakter. Trudne rejony, które przyszło mu eksplorować zaczęły przypominać bardziej jaskinię Lamprechtsofen - zrobiło się bardzo pod górę. Byliśmy już wtedy mocno po czterdziestce i wielu z nas wobec świadomości jak niewiele już można, uciekało się do radykalnego i złudnego poszukiwania przyczyn niepowodzeń. Nie inaczej było z Hubertem. Kolejne trudne progi i zaciski stawały się jego osobistymi wrogami. Druga strona jego charakteru - ta odpowiedzialna za luz i odpuszczenie uległa przytłumieniu. Wyniszczająca walka przybrała charakter niekończących się pojedynków. Porażka rozwścieczała, a zwycięstwo nie dawało satysfakcji. A przecież system La Vie jest tworem natury, krasem w czystej postaci. Za jego morfologię odpowiada przepływ, wstrząs, układ warstw skalnych a nie premedytacja. Zdawało mi się, jakże złudnie, że jako geolog z wykształcenia Hubert powinien to zrozumieć. Tymczasem kolejne progi, które spotykał podczas Wielkiej Eksploracji można by - gdyby nazwa nie była już zarezerwowana - określić mianem Progów Męczennika.
Chociaż tu czy tam eksplorowane przez nas ciągi w jaskini La Vie spotykały się i nieraz widziałem światło Hubertowej czołówki, chociaż często zatrzymywaliśmy się razem w jakimś bezpiecznym miejscu i wypijaliśmy herbatkę lub gawędzili o trudnościach, to jednak nie mogłem zrozumieć jego strategii i taktyki. Może jej pod koniec już nie miał? Może rozumiałem jego wybory, ale nie zgadzałem się z nimi? Każdy z nas miał swoje problemy: Meander Pracy, Chorobliwy Zacisk, Galerie Rodzinne. Chodziło o to, żeby Wielka Eksploracja trwała, żeby otwierać nowe partie jeśli nie dla siebie, to dla potomnych. Misja czy coś w tym rodzaju... Jasne, że w sytuacjach alarmowych rozdzwaniały się komórki i lokalna burza mózgów czy odruchów warunków owocowała doraźną pomocą i wygodnym poczuciem spełnienia koleżeńskiego obowiązku. Tymczasem Hubert nieustannie zbliżał się do Wielkiej Studni.
Więc widzę Przyjaciela jak wpina się do punktu, jakiejś plakietki czy batinoksa, przepina shunta zgodnie ze szkołą krakowską (najpierw przyrząd autoasekuracyjny) potem wypina rolki Petzla (zwane w dawnych czasach po prostu petzlem) i zakłada je na linę poniżej punktu. Wypina ląża, obciąża rolki zwalnia shunta. Wszystko gra. Potem jeszcze migotliwy punkt świetlny, coraz mniejszy, znikający. Lina uciekająca w mrok. Czeluść. Nic
Kto wie może to też jest prawo natury. Zbyt wiele mniej lub bardziej znanych nam przypadków o tym zaświadcza. Może jest tak, że podczas Wielkiej Eksploracji, zwłaszcza pod jej koniec, jedynym partnerem, który w pełni nas rozumie jest ta stara dobra koleżanka - Samotność
Znacie to?
Wiecie o czym mówię?
Hubert Warchał rozpoczął Wielką Eksplorację 26 .09. 1964 r., a zakończył 5. 01. 2016.
Nie chce mi się już dalej pisać. Wracam do swoich meandrów, zacisków, trawersów i studni. Jak my wszyscy...
|