Tegoroczna wyprawa KKTJ na Kitzsteinhorn działa w dniach 10-20.03. Z planowanych 3 tygodni zrobiło się 10 dni, a więc nie za wiele aby racjonalnie zadziałać w głębokim systemie jakim powoli staje się Feichtnerschachthohle. Mimo wszystko czas został wykorzystany maksymalnie.
Na początek zaatakowaliśmy dno (-1025 m.) Wg relacji zeszłorocznych odkrywców istniała możliwość pójścia dalej, należało jednak poszerzyć ciasny przełaz za którym widać rozszerzenie. A wszystko to w przerażającym błocie.
Po szybkim zainstalowaniu się w podziemiach Alpincenter do jaskini wchodzi pierwsza czwórka biwakowa (Jakub Nowak, Jarek Maras i Wojtek Sieprawski, Jan Kućmierz) wspierana przez ekipę transportową (Staszek Wasyluk, Agnieszka Gajewska, Krzysiek Kaczmarczyk). Na początek zostaje przeniesiony biwak z Zyklopengangu do Sali z Misiem (-450 m), co okazuje się znakomitym posunięciem, gdyż jest to wymarzone miejsce na biwak. No i zawsze to bliżej przodka (niewiele, ale bliżej). Komfort przebywania na biwaku podnosiła dodatkowo obecność kurtek puchowych, specjalnie zakupionych na ten cel i mających od tej pory być stałym elementem wyposażenia biwaków na wyprawach. Na dno pierwsi ruszają Kuba i Jarek.
My z Wojtkiem, w międzyczasie, w ramach szychty dopełniającej rozpoznajemy ciąg biorący początek niemal z samego biwaku. Puszcza zaskakująco pięknie. Początkowo poziomy zawaliskowy korytarz przechodzi w coraz głębsze kaskady (Kaskady Izabeli). Szybko kończy nam się lina. Robimy pomiary i wracamy na biwak. Tymczasem po 13 godzinach akcji wracają z dna Kuba i Jarek. Jedno spojrzenie na kolegów i już wiem, że nie jest lekko. Okazuje się iż przełaz udało się pokonać bez poszerzania. Za przełazem udało się Kubie zjechać dwa prożki, a więc wiadomo już, że jaskinia jest pogłębiona, lecz wcale ten fakt ich nie cieszy. Wszechogarniające błoto w połączeniu z ciasnotami błyskawicznie wychładza i wysysa z energii.
Mimo świadomości co mnie czeka ruszam na szychtę w pozytywnym nastawieniu i w bojowym nastroju, wszak "nie jedno się już widziało". Do przodka bardzo daleko prawie 600 m. pionu, za to niezwykle pięknie. Pięknie myte, obszerne studnie, od czasu do czasu poprzedzielane tylko przemyślnymi układankami z want i wielotonowych bloków, nie wiadomo na jakiej zasadzie trzymających się kupy. Robi to wrażenie zwłaszcza jeśli trzeba się wspiąć po takiej konstrukcji. I tak jest do -850. Później już tylko błoto...
Po 2,5 h jesteśmy na dnie. Jest to salka 5 na 5m. Błoto jest wszędzie. Przebywanie w jednym miejscu dłużej niż 2 min. grozi zapadnięciem się do kolan. Nie zastanawiając się za długo rzucamy się do przełazu, który okazuje się naprawdę trudnym zaciskiem. W ciągu kilku sekund jestem całkowicie przemoczony. Po zjechaniu dwóch kaskadek docieramy do miejsca, gdzie Kuba zakończył eksplorację. Jest to jedno z najkoszmarniejszych miejsc w jakitzh w życiu byłem. Ilość błota i jego konsystencja przerosła moje najśmielsze oczekiwanie. Poruszanie się w nim przypomina płynięcie kraulem w zwolnionym tempie. Dochodzimy do przewężenia, które zatrzymało Kubę. Udaje się je z mozołem poszerzyć usuwając pokłady błota ze spągu. Zaraz za przełazem studzienka. Wojtek podejmuje próbę zejścia, gdyż wyciągnięcie liny z worka i zrobienie z niej użytku wiąże się z tak dużym wysiłkiem w tych warunkach, że ten pomysł szybko upada. Studzienka ma 5 m. i rozszerza się ku dołowi. "Na szczęście" okazuje się ślepa. Po chwili dochodzę do Wojtka z topofilem i rozpoczynamy pomiary. Pominę jednak szczegóły tej pracy. Wracamy na biwak nie rozgrzawszy się i nie wyschnąwszy ani trochę przez całe 600 m. Wobec rozwoju sytuacji kolejne kroki kierujemy do Kaskad Izabeli. Najpierw Kuba z Jarkiem później my dorzucamy kolejne metry. Eksploracja w tym ciągu jest wynagrodzeniem za upodlenie doznane na dnie. Puszcza przepięknie, obszernymi, suchymi kaskadami i ani grama błota. I tylko raz zostaje zaburzona radość eksploracji gdy w odległości 0.5 m od moich stóp ląduje z hukiem wanta c.a. 200 kg. która wyjechała spod nóg wspinającemu się Wojtkowi w pozornie litym terenie. Kończymy eksplorację nad kolejną kaskadą. Jeszcze tylko 13 beztroskitzh godzin w śpiworze i wychodzimy na powierzchnie. Na bazie szybko wprowadzamy dane do laptopa. Okazuję się, że pogłębiliśmy jaskinię o niecałe 25 m. kosztem dwóch koszmarnych szycht. Dokładna głębokość wynosi obecnie -1049,2 m. W kaskadach Izabeli udało się natomiast zejść prawie 200 m. poniżej biwaku i w zgodnej opinii wszystkitzh jest to bardzo perspektywiczny ciąg. Na biwak rusza kolejna ekipa. Henryk Nowacki i Krzysiek Kaczmarczyk a dzień później Kuba ze Staszkiem Wasylukiem. Heniu z Krzyśkiem atakują tzw. problem za wodą na -885 m. Puszcza choć po niebezpiecznych walkach w niestabilnym zawalisku. Kuba ze Staszkiem reporęczują natomiast od -1025 do -885 m. następnie dokładają kolejne metry w ciągu za wodą kończąc eksploprację nad kolejnym prożkiem na -992. Tam należy się spodziewać szybkiego pogłębienia jaskini. Kolejne 50 m. pionu zostaje też dołożone w Kaskadach Izabeli i oczywiście dalej puszcza. I na tym właściwie kończy się działalność w jaskini. W międzyczasie odbywa się kilka akcji filmowych w górnych partiach jaskini.
Podsumowując, mimo zakończenia możliwości dalszej eksploracji w rejonie dna istnieją duże perspektywy dalszej eksploracji. Szczególne nadzieje budzą, w zgodnej opinii wszystkitzh, Kaskady Izabeli, gdzie spodziewamy się osiągnąć kolejny punkt poniżej -1000 (potencjalna możliwość tej jaskini wynosi 1300-1400m.). Jeszcze szybciej powinno się to udać w ciągu za wodą. Biorąc pod uwagę fakt, że w rejonie Studni Umarłych Nacieków znajduje się jeszcze kilka niezjechanych studni myślę, że będzie co w tej jaskini robić przez najbliższych kilka lat, a naprawdę warto, gdyż jest to jeden z najbardziej interesujących obiektów w jakitzh zdarzyło mi się działać.
Uczestnicy wyprawy: Andrzej Ciszewski (kierownik), Michał Ciszewski, Agnieszka Gajewska, Krzysztof Kaczmarczyk, Jan Kućmierz, Jarosław Maras, Henryk Nowacki, Jakub Nowak, Stanisław Wasyluk, Ewa Wójcik i gościnnie Miłosz Dryjański.
Jan Kućmierz
|