Nebersberkar 2013



Nebersberkar 2013
Tomasz Snopkiewicz

     Pojechali na wakacje ... :) troszkę parafrazując słowa poety...


   A dokładniej już pisząc, no może nie jak reporter, lecz bliżej jak bloger /można by rzecz beletrysta - lecz w tym gatunku jest obecna fikcja literacka, a ja najwyżej stosuję interpretację, lecz bez fikcji, czasem obszerne... niedomówienia :D/. Oczywiście pisze całkowicie nieobiektywnie czyli z mojej własnej perspektywy :P
Wracając do meritum pojechali na 2 turnus ... jak było na pierwszym - któż to wie - a jak wie może (?) napisze :) - i znowu dygresja się wkradła.






   Naszą historyję zacząć można od spotkania w chatce (2013-08-10) - to domek austriackich grotołazów położony - nieopodal dolnego wejścia do jaskini Lamprechtsofen. W sobotnie popołudnie po przejechaniu przez Czechy i zahaczeniu o Niemcy cała ekipa dotarła na miejsce.
    Roboty w sobotę nie było za dużo - przygotowania do zaplanowanego na następny dzień wymarszu /wróżki od pogody zdradziły przez internet, że nie powinno padać/. A za to było wieczorne luzowanie - rzecz niezbędna i wymagana po kilku godzinach podróży ;-) Oczywiście odbył się tradycyjny taniec ze stołami - czytaj były trawersy stołów. Ale w tym roku z kronikarskiego obowiązku należy odnotować pewne nowum - trawers równoległy - przejście Furka i Przemka /niektóry nazywają go Królem Julianem ;-) /tylko cichutko - On tego nie lubi :D / pod stołem.






   Dnia następnego (2013-08-11) - pogoda nie zachciała się zepsuć i z samego rana czyli jakoś około 11 poszliśmy w góry. Kaja jak nakręcona sprężynka ;) wszystkich zachęcała do wcześniejszego wyjścia :) Jeszcze przed wyjściem korzystając z wagi elektronicznej zważyliśmy swoje potrzeby - plecaki ważyły: 20, 24, 26, 18, 25 kg i mój - nierozsądny plecak 34,4 kg - tyle ważył z rana, ale o tym później. Tym razem nie został wybrany wariant samochodowy - poszliśmy "z buta" z samej chatki. Widać, że teraz jesteśmy twardzi - dotychczas zawsze podjeżdżało się samochodem - zawsze to mniej ze 2 km w poziomie i ze 200-300 w pionie.
   Do obozu tym podejściem z całej naszej grupy szli już: Borowik, Kaja, Słupek i ja. Słupek był tylko w pierwszym obozie - przy jeziorkach dłuższą chwilę temu. Prowadzący karawanę wielbłądów plecakowych Borowik minął ścieżkę starego szlaku i szedł dalej w kierunku dłuższego wariantu drogowego. W pierwszej chwili pomyślałem, że może ja się pomyliłem ... ale nie, przecież ewidentnie chodziło się tędy przez las. Zawołałem resztę pochodu jakimś składnym:
- EHY! GDZIE LEZETA!?
- To tędy trzeba iść!
   Wrócili się i Borowik stwierdził, że już dobrze nie pamięta i ja przejąłem funkcje głównego barana prowadzącego stado :P - hehe. Kurcze, pamięć... to jednak zbawienie /ale czasem przekleństwo/.
   Poprowadziłem ludków ścieżką która jak to nieużywana ścieżynka - gdzieniegdzie, zdradliwie wychodząc z zakrętu rozmywała się w leśnym gąszczu... Ale dotarliśmy do drogi - tutaj już ponownie oddałem pilotowanie karawany. No dobrze powiedzieć należy, że byli lepsi zawodnicy i włączyli wyższy bieg wyprzedzając mnie na łuku drogi.
   Niestety jako zawodnik z najcięższym domkiem lub domkiem niedostosowanym do kondycji zająłem zaszczytne - dostojne ostatnie miejsce. Ale podchodząc w pięknych okolicznościach przyrody miałem masę czasu na przemyślenia... dodać można by na obserwację przyrody, ale to tylko jak nie zalewał mi pot oczu ;) - hehe. Minąłem chatkę myśliwską gdzie reszta zrobiła sobie popas - lub może czekali na mnie. Pozdrowiliśmy się, a ja nie zmieniając prędkości sunąłem dalej - żółwie tempo, ale bez przerwy :) Doszedłem do łączki - tej na której lądował na glajcie Krzychu Nowak, a tak z 13 lat temu - to teraz ostro w górę. Podszedłem jeszcze ze 100 m w pionie na pastwiska dla 'milk' /to te alpejskie krowy/ i baaaranków i co ja widzę -> pochód podzielił się na 2 podgrupy - jedna wydarła dalej pod ścianę (zdecydowanie nadkładając drogi, a mgły nie było!) - to ta z ludkami co szli już tą drogą!! ;-) i druga która szła moim śladem, a lepiej powiedzieć śladem Miłosza. Dnia poprzedniego Krzychu wgrał do każdego z GPS'ów Miłoszowe punkty i ślady - teraz podążali śladem wg. GPS'a.
   Przed samymi jeziorkami troszkę eksperymentowałem z drogą i musiałem przejść przez kosówki.
   Chwilę odpoczynku przy jeziorkach i znowu prowadzę pochód - doszliśmy do wielkiej wanty na rozdrożu.
   Pytanie /myślałem, że retoryczne/ jakim wariantem idziemy - opisuję:
- Są dwa warianty wejścia: jeden troszkę krótszy, ale niebezpieczny przez Vogel, a drugi - tradycyjny przez próg.
- W tym przez piarg i Vogel'a strasznie sypią się kamienie i jest krucho.
- To idziemy przez ten przewieszony piarg - stwierdził Słupek i reszta podchwyciła stwierdzenie.
- PRZEWIESZONY PIARG! - wtórowali śmiejąc się.

    Wydarli po piargu - choć nie byłem zachwycony poszedłem i ja - co ciekawe... tylko ja z obecnych w grupie wcześniej pokonywałem ten wariant trasy i wiedziałem co mówię.
Oczywiście zaczęły się sypać kamolce, ale daliśmy radę. Borowik po nerwowym wyjściu stwierdził.
- Snupi, miałeś racje to jest h..a droga. Następnym razem trzeba Cię słuchać.
   Już później nie było żartów z "przewieszonego piargu" - ale wesołe stwierdzenie zostało :).
I jeszcze jeden zryw i dotarliśmy do obozu -> 2300 mnpm.

   Namioty już stały - trzeba było coś zjeść i rozbić namiot bazowy.
Namiot został uszyty wg naszego projektu przez Marabuta. Nie był jeszcze rozbijany - ale po kilku godzinkach /pewnie ze 2-3/ udało się - kończyliśmy go stawiać przy świetle latarek i z agregatu prądotwórczego.
   Jak już stał namiot 'koledzy' #@zzz!# zaczęli żartować, że wyniosłem gaśnicę. To żarty które się pojawiły jak kilka miesięcy temu trochę zadymiłem sufit w klubie... Już w nocy po rozbiciu namiotu bazowego jak rozpakowywałem plecak okazało się, że jednak ten żart to prawda czyli dobry żart - wyniosłem gaśnicę /na szczęście małą gaśnicę/ - no nie da się ukryć, że byłem wściekły. Zastanawiałem się czy nie zgasić Krzycha - ale odpuściłem poprzeklinałem i rzuciłem gaśnicą i poszedłem spać.
    Okazało się, że wynosiłem gaśnice 1kg - z opakowaniem i wieszakiem to jakieś 2kg - Koledzy... (...mać) /choć obiektywnie rzecz ujmując fajny żart :)/ Czyli plecak ważył 34,4 kg + ~2 gaśnica + aparat w futerale przypięty na zewnątrz plecaka 1,3 kg = 37,7 kg - zdecydowanie nierozsądna waga sprzętu wyniesionego na górę.









   Dnia następnego - porządkowaliśmy sprzęt, Wodzu zrobił odprawę - pokrótce opisał teren w którym będziemy działali - większość uczestników była po tej stronie grani pierwszy raz. Popołudniem znowu robiłem za przewodnika i przeszliśmy się po karze, a na koniec dnia wzięliśmy kąpiel w jeziorkach.






   I już działalność - poszliśmy od dwóch otworów CL-3. Ja prowadziłem wycieczkę przez stary otwór CL-3 /zjazdy kluczenie, trawers, galeryjki i rozgałęzienia/, Staszek od otworu PL95-1 /kultura - zjazd po pionowych odcinkach lin/. Jednak rozkład nory też pamiętałem :). W drodze w dół sprawdzaliśmy stan lin, na pochylniach usuwaliśmy kamienie - w sumie było nieźle co prawda zniknęło masę lodu - został tylko jeden lodospad z trzech istniejących poprzednio - niestety brak lodu odsłonił dużo luźnych kamieni. Zabrakło spajającego kamienie lodu i trzeba było je oczyścić. 30-stkę zjechałem jako jeden z ostatnich - kurcze, a tu już wycieczka chce iść dalej. Już jeden wspiął się po wiszącej linie, a drugi jest w nią wpięty...
- Jesteście pewni, że idzie się tu? - zapytałem wiedząc, że nikt z nich jeszcze tutaj nie był.
- Tutaj tylko lina wisiała - padła odpowiedź.
- Lina może i wisi, ale... idziemy po skale bez liny w lewo. Złazić z stamtąd! Tam idzie się w błoto, potem w zawalisko. - odkrzyknąłem.
   Potem poszliśmy już bez większych przygód. Sala ze złotkiem, prożek, trawers Henia, i już jesteśmy nad 70-tką. W międzyczasie odeszło kilka lin do różnych zaniechanych na obecną chwilę problemów. Kurcze, udało mi się przeprowadziłem pochód przez labiryncik korytarzy i nie zabłądziliśmy, a byłem tu ostatnio w 2006... Wracając do 70-tki ... wchodzę w okienko, a tam głosy i światło - dowrzeszczeliśmy się - na dole był Staszek (Borowik) i prosił żebyśmy poczekali zanim wyjdzie -jakiś nerwowy przecież cały czas chodzi się w studniach jeden nad drugim.... Zjazd do Okna Cioci i spotkaliśmy się całą ekipą ze Staszkiem i Krzychem /ten ostatni jakoś nie zmieścił się w meander pod 70 - ten to ma klatę ;). Kaja i Słupek poszli zanieść wory ze śpiworami na Biwak. Powiększona ekipa zaczęła wychodzić przez otwór PL95-1. Po drodze dotarł Słupek i Kaja. Słupek jakoś nie był zachwycony /niewiedzieć czemu dość często używał zaśpiewek z dużym udziałem łaciny/ bo stworzył się mały korek, a On chciał zmierzyć sobie szybki czas wyjścia z biwaku... :)







   Dzień przerwy wymuszony pogodą - wróciliśmy do zabawy wymyślonej przez Rufiego - lata temu - jak widać nudziło się :) Podczas deszczu grotołazi się nudzą ... ustawiony w pewnej odległości kopczyk kamienny (obcy) ma zostać strącony rzuconym kamieniem. Mało budująca zabawa, ale bardzo rozgrzewa, a ponadto generuje dużo śmiechu :)






   Dnia następnego idę z Andrzejem P. na biwak - i znowu PL95-1 tylko teraz zjazdy. Druga ekipa w tym czasie porządkowała wejście jaskini - znacząco zmienił się stan lodu (zanikł) i masę kamieni wisiało ... hmmm... sam nie wiem na czym :) Dotarliśmy na biwak, rozłożyli hamaki, przeczyścili ujęcie wody i już zrobiło się późno - lub wcześnie. Był plan żeby pójść jeszcze w dół, ale zalegliśmy w śpiworach...
   Zbudziliśmy się jakoś nad ranem czyli koło 7 - jeszcze był zachowany cykl dobowy snu... i po jedzonku dalej w dół - zawalisko trochę giełgania na czworakach, trochę czołgania i już godzinę później lub 2 - linka i zjazd. Andrzej idzie pierwszy - ale go w porę zastopowałem i nie zjechał niżej. Teraz tylko w szczelinkę i góra, dół, góra, dół, dół, dół w zasypanych kamolcami korytarzykach. Wreszcie lina zjazd i już jesteśmy przy zawalisku w Sali Kluczowej.
   Chwilę tam zabawiliśmy, ale udało się pokonać trudności /niepokonane w ostatnich 3 latach poprzednich diałalności/ i przeszliśmy to zawalisko.
Pewnie teraz było więcej odwagi...    Za pokonanym problemem otworzyła się salka, a po zjeździe niżej galeria. Pobieżnie sprawdziliśmy ją - puszcza w górę jakimś kominkiem i w dół. Galeria została nazwana "Czy żeś piwo przyniósł?". Ale jest późno nie mamy sprzętu - trzeba wracać na świat. Wracając - znakuję folią aluminiową pozyskaną z czekolady trasę na przodek - w końcu z całej wyprawy tylko ja wiedziałem gdzie jest ten przodek, teraz wie jeszcze i Andrzej. Wracamy na biwak, herbatka i wychodzimy... a tu przychodzi Kaja i Przemo - spotkaliśmy ją 30 metrów po wyjściu z biwaku a Przemek nadszedł kilka minut później.
Wyszliśmy z jamki jak był już wieczór....
   Na powierzchni pod otworem spotkaliśmy drugą obsadę biwaku. Od nich dowiedzieliśmy się, że trochę denerwują się o nas - planowaliśmy wyjść trochę wcześniej / a tak ze 12h wcześniej/. Szybka widomość radiotelefonem i już się nie denerwują... Po opisaniu stanu rzeczy i nazwy galeri... "Czy żeś piwo przyniósł?"... dostaliśmy schłodzone PIWO! :D





   Dnia następnego zostaję na powierzchni - coś przeciążyłem kręgosłup, lub jak to się mówi inaczej złapał mnie wilk ;). Ale nie zostaję sam - jak byłem w dziurze dwójka ludków kontuzjowała się na powierzchni - poślizgnęli się na kamieniach i spadając podparli się ręką i bolą ich ręce.. Wyłączeni z eksploracji są Staszek i Krzychu.... Dziwnym trafem to oni dwaj wkładali mi gaśnice do plecaka - jak to zostało skojarzone powstał termin "Klątwa Snupiego" :D.






    Następnych kilka dni prace obozowo - porządkowo - budowlano - kulinarne. Poprawiamy ujęcie wody. Niestety śnieg zachowuje się zupełnie inaczej niż lata temu - teraz trzeba kopać śnieg i zanosić go na skalną płytę - wtedy w ciągu dnia topi się i napełnia beczkę /zupełnie inaczej niż w Durrkarze... tam było wywierzysko i nie wiedzieliśmy co to brak wody.../.







   Niestety pogoda miała się zepsuć już w piątek, ale w masywie bywa różnie - zapowiadają piątek znaczy że na 2300 może się zepsuć już ze 2 dni wcześniej. Zejście z gór zaplanowaliśmy na czwartek, ale pakowanie, mycie lin i zwijanie obozu zaczęło się już we wtorek - przeniesienie suchych lin do bazówki, ogarnięcie terenu. A w środę został zwinięty namiot bazowy - powtórne przenoszenie lin. Czwartek (2013-08-22) od rana zwijanie namiotów, suszenie ... etc., a jakoś popołudniu garb na plecy i w dół...






2013-08-23 - Już w chatce od rana słychać było rysowanie zmierzonych partii, pakowanie rzeczy, a Staszek i ja gotowaliśmy dla wszystkich jakieś jedzonko /schabowy z ziemniakami i sałatką ogórkowo - pomidorowo - cebulkowo - szczypiorkową, a dla Jacka - wegetarianin (wiem brzmi jak Marsjanin ;-) był zapiekany żółty ser w panierce /






2013-08-24 - ustaliliśmy, że idziemy na wycieczkę. Podjechaliśmy powyżej Wejßbach bei Lofer tam na końcu drogi jest parking płatny w automacie. Zapłaciliśmy i dalej już z buta w góry. Piękne widoki. Idziemy drogą i dochodzimy na hale - dużo szałasów i knajpka a w zasadzie dwie.
   Staszek gdzieś się stracił i reszta czekała na niego 20 minut popijając piwko.
Następnie już całą grupą ruszyliśmy dalej do celu. A właśnie - celem był malutki budyneczek świecący światełkiem podczas obozowania w Durrkarze - schronisko Jngolstädterhaus.
Idziemy dalej i natrafiamy na sztuczne jezioro elektrowni szczytowo pompowej - widzimy dolne budynki jadąc drogą do Saalfelden. Z drugiej strony jeziorka jest dzika plaża którą zwiedziliśmy - kilka osób opalało się toples za resztkami ściętych pni. Wida,ć że chyba nie było to zbyt zgodne z literą prawa - prowadząca ścieżka do plaży była ledwo widoczną ścieżynką wydeptaną wśród zarośli i nikt się nie kąpał. Optowałem za sprawdzeniem plaży i działania słońca nad tym zbiornikiem wodnym, lecz zostałem przegłosowany..
    Poszliśmy dalej dróżką o zmiennym nachyleniu / nachylenie duże i abstrakcyjne - jak na drogę/ góra i dół - dróżka kończyła się w dolnej stacji kolejki linowej. Kolejka transportowa do schroniska. Idąc dalej widzieliśmy transport beczek piwa :) Dotarliśmy do schroniska - wg Tablicy 2132 mnpm.
   Tam zjedliśmy jakiś rodzaj jabłecznika i popili piwkiem /choć niektórzy wybrali inne menu/. I co tu robić nad schroniskiem góruje Grosser Hundstod (2594 mnpm) (Większy Pies śmierci - kurde, może to być niewłaściwe tłumaczenie - niestety niemieckiego uczyłem się tylko z filmów i tam było raptem kilka słów - ubolewam nad tym. Nawet jak nie jest to właściwe tłumaczenie to brzmi fajnie).
    W schronisku pani kelnerka ubrana w tradycyjny autochtoński strój pytała czy chcemy zanocować - było jakieś popołudnie.
- Nie, jeszcze idziemy tylko na Hundstod'a - ktoś odpowiedział
- To po zejściu nocujecie? - dalej pytała pani
- Nie, schodzimy na dół.
Pani była widocznie zdziwiona...

   Poszliśmy na górkę i wyszliśmy na nią. Trochę zabawy na szczycie i wpis w książce. Pytanie gdzie teraz idziemy. I jednak powrót. Zejście koło schroniska, dalej koło kolejki linowej, koło jeziorka. Ze Staszkiem idziemy zdecydowanie wolniej niż inni - coś gadamy i obserwujemy przyrodę, mnie chwyciła kolka po wypiciu masy wody z wodospadu, ale na szczęście po chwili puściła. Coś rozmyślam i człapię.
    I wreszcie jesteśmy na hali. Jest już ciemny wieczór, cepry se gdzieś poszły i miejscowi skupili się w knajpce - szałasie. Pali się grill, ktoś gra na gitarze i śpiewa coś szantopodobnego po angielsku... A mnie się serduszko wywraca - chętnie bym tam został......... Chciałbym w takim, lub podobnym miejscu spędzić starość, z żoną (której nie mam) ... - takie małe ludzkie marzenie ... Po prostu magiczna atmosfera.
   Niestety schodzimy, jest już ciemna noc, mija nas jakiś młodzieniec jadący dżipem. Schodzimy w świetle czołówek, rozpętuje się nad Birchornem duża burza z piorunami - wygląda to niesamowicie, właśnie zaczął padać deszcz. - chwilę później podjeżdża samochód z dwoma Austriaczkami i pyta czy nas podwiesić. Troszkę rozmowy w języku angielskopodobnym ;-), deszcz przeradza się w rzęsisty opad. Wesoło dojechaliśmy do szlabanu i przesiedliśmy się do pozostawionych samochodów na parkingu, reszta ekipy już na nas czekała. Potem zjazd na dół i do chatki.
   A tam powtórnie z Borowikiem przygotowujemy jedzonko - dzisiaj sznycel i ziemniaki z ogórkami konserwowymi popijanymi wytrawnym czerwonym winkiem :)





2013-08-25 - powrót. Ale w drodze powrotnej przekazywanie wiadomości przy pomocy karteczek :D
Już w Polsce jedzonko w knajpce.








   A ja rozpakowując następnego rana placek znajduję następną gaśnicę w środku :D - trochę się uśmiechnąłem, ale za chwile się zdziwiłem komu się chciało wynosić gaśnicę na górę - to była inna gaśnica :) Później zapytałem kiedy mi ją włożyli - przyznali się, że w Polsce na parkingu przy knajpce. Kiedy poszli się przepakować, a reszta ekipy - łącznie ze mną - piła piwko po jedzonku.










Podsumowując wyjazd ... a w zasadzie po co - każdy niech wyciągnie swoje wnioski i sam sobie podsumuje ;p






Uczestnicy: Andrzej Ciszewski - kierownik (Wodzu) - KKTJ, Michał Ciszewski (Furek) - KKTJ, Bogusława Chlipała - TKG Vertical, Jacek Dajda - KKTJ, Miłosz Dryjański, Kaja Fidzińska - KKTJ, Filip Filar - Speleoklub Tatrzański, Agata Klewar - KKTJ, Krzysztof Kukułka - KKTJ, Beata Michalak (Becia)- Speleoklub Warszawski, Andrzej Porębski - Speleoklub Dąbrowa Górnicza, Włodzimierz Porębski (Jacooś)- KKTJ, Piotr Słupiński - Speleoklub Warszawski, Tomasz Snopkiewicz (Snupi) - KKTJ, Przemysław Styrna - KKTJ, Stanisław Wasyluk (Borowik)- KKTJ, Ewa Wójcik (Puma) - KKTJ, odwiedził nas jeszcze kuzyn Miłosza.

Sumarycznie puściło 900m z czego około 400 w CL-3.

Szczegółowe statystyki co ile puściło nie piszę, może ktoś napisze :D

Odkrycia wniesione na plan ogólny Cl-3:


    Plan CL-3


    Przekrój CL-3 (S-N)

     

Napisz do autora:

Tomasz Snopkiewicz




Galeria



... i jeszcze coś extra ;-)

Galeria



Uczestnicy wyprawy dziękują Komisji Taternictwa Jaskiniowego PZA za wsparcie finansowe.



    
Lampo 13    
Lampo 12    
Lampo 10    
Lampo 09    
Lampo 08    
Lampo 07    
Lampo 06    
Lampo 05    
Lampo 04    2 turnus
Lampo 04    1 turnus
Lampo 04    przedrelacja
Lampo 03    Podsumowanie eksploracji w CL-3 do roku 2003
Lampo 03    
Lampo 02    2 turnus
Lampo 02    1 turnus
Lampo 01    2 turnus
Lampo 01    1 turnus
Lampo 00    2 turnus - podsumowanie
Lampo 00    1 turnus
Lampo 99    

Lampo 79    "EVEREST" ŚWIATA WIECZNEJ NOCY
Lampo 79    Rekord w ciemnościach
Lampo 78    Fotografie Krzysztofa Kleszyńskiego z wyprawy Lampo'78



Wyprawy - Austria - Leoganger Steinbergre




Strony okolicznych miejscowości:
  • Lofer
  • Saalfelden strony te mają jedną zaletę - pogoda w obozie jest zawsze inna, niż zapowiadana w lokalnej prognozie :)